Nie lubię książek pisanych przez celebrytów. Wyznaję zasadę, że do napisania książki potrzeba czegoś więcej, niż popularności jej autora. Jakoś te, z którymi zetknęłam się do tej pory tylko potwierdziły moje zdanie na ten temat.
W przypadku książki, którą dziś chcę wam przedstawić jest zupełnie inaczej.
Czytało mi się ją tak lekko i przyjemnie, dostarczyła mi tylu zabawnych momentów i podróży sentymentalnych do własnego dzieciństwa, że ośmielę się nawet nazwać Longina naszym PRL-owskim Mikołajkiem.
Muszę przyznać, że styl pisania Marcina Prokopa bardzo mi odpowiada. Pisanie przychodzi mu najwyraźniej z taką łatwością, jak mówienie i równie dobrze mu wychodzi.
Lubię jego błyskotliwość i humor, którego i tu nie zabraknie.
Ale przede wszystkim nie jest to kolejna celebrycka książka o niczym. To książka doskonale przemyślana, widać, że autor dobrze wie, co chce przekazać swoim czytelnikom i świetnie oddająca klimat czasów PRL-u.
Autor przypomina nam nie tylko te momenty, które przywołują uśmiech na twarzy czytelnika - jak woda sodowa z saturatora czy pamiętne oranżadki w proszku.
Pojawia się tu także obraz smutnego pana w ciemnych okularach, często oglądanego w telewizji i naiwna, dziecięca prośba do niego o oddanie paszportów, żeby gdzieś rodzinnie wyjechać.
Dzieciństwo w czasach PRL-u i to dzisiejsze, to dwa zupełnie różne światy.
Pomysł napisania tej książki zrodził się z chęci wyjaśnienia córce tego, jak kiedyś się dorastało. Historia Longina na pewno w tym pomoże i przybliży dzieciom czasy bez komputerów, tabletów, smartfonów, kiedy to spędzało się mnóstwo czasu na podwórku grając w kapsle czy klasy, a głównym marzeniem było własne atari czy rower składak.
Bohaterem książki jest Longin - energiczny dziesięciolatek, który wyróżnia się niecodziennym wzrostem. Już zaraz po urodzeniu nie mieścił się w szpitalnym łóżeczku i spał na specjalnie dla niego "zaprojektowanym" posłaniu z kołdry. Jego wzrost urtudnia mu też zabawę w chowanego, bo gdziekolwiek by się ukrył - zawsze jakoś wystaje...
Longin na pewno nie jest uosobieniem spokoju i posłuszeństwa. Raczej wprost przeciwnie :) Potrafi jasno i wyrażnie powiedzieć, co mu leży na sercu, a także nieźle nabroić.
Ma swojego wyimaginowanego przyjaciela, mieszka w kuchni, a właściwie części kuchni, którą zamieniono na jego pokój i lubi spędzać czas ze swoimi kumplami z podwórka.
Na kolejnych stronach poznajemy zabawne perypetie jego całej rodziny. Bardzo fajnie czyta się o tej ich codzienności - dla dzieci to historia o zupełnie nieznanej im rzeczywistości, a dla rodziców - podróż sentymentalna do własnego dzieciństwa :)
Wątki autobiograficzne przeplatają się tu z literacką fikcją, tak, że ciężko powiedzieć, co wydarzyło się naprawdę, a co tylko mogło się wydarzyć.
Taka lektura może być świetnym wstępem do rozmowy z dzieckiem na temat "tamtych" czasów.
Zabawne, czarno-białe ilustracje Joanny Rusinek dodają książce smaczku.
Całość świetnie wydana - w twardej oprawie, może być ciekawym pomysłem na prezent.
Wydawnictwo Znak
Tak uwielbiam Prokopa, że grzechem byłoby nie sięgnąć po tę książkę. :)
OdpowiedzUsuńMoje dzieci mają matkę z tych czasów ;) chociaż książka by się przydała bo by zrozumieli, że kosmitą nie jestem ;)
OdpowiedzUsuńmuszę ją gdzieś upolować :)
OdpowiedzUsuń